Rozmowa z Adamem Walnym – aktorem teatru lalki
„Widzę większe ryzyko w zrobieniu sobie dwumiesięcznych wakacji, niż w przygotowaniu jakiejś nowatorskiej techniki sztuki lalkarskiej”
Rozmowa z Adamem Walnym – aktorem teatru lalki, którego spektakl teatralny „Genesis”, 30 września w Domu Kultury w Tuchowie poprzedzi prezentację II części książki „Wędrówki z Tuchówką”.
Niektórzy krytycy sztuki twierdzą, że obecnie kluczem do sukcesu artysty, zwłaszcza teatralnego jest interdyscyplinarność. Czy Pan, będąc całkowicie zdanym na siebie aranżerem swojego artystycznego losu, zgadza się z tą opinią?
W moim zawodzie wszystko, co się uprawia jako literaturę, malarstwo, rzeźbę, jest tworzone na użytek teatru, a nie z myślą o literaturze, rzeźbie itd. Te elementy mają funkcjonować w teatrze, więc podstawowa jest ich funkcjonalność. Tutaj nie ma interdyscyplinarności. Scenariusz nie jest oddzielną dyscypliną sztuki. Powstaje „dla” – dla teatru, dla filmu. Jest im przypisany. Podobnie jest z lalką. To nie jest rzeźba. Wprawdzie można jej zrobić wystawę, ale zawsze będzie to tylko lalka i jej zadania są na scenie a nie w galerii.
Tak jak w przypadku malarzy średniowiecznych, którzy sami sobie robili farby, w teatrze lalkowym, którego tradycja sięga starożytności, normalną rzeczą jest posługiwanie się wszystkimi elementami mniej lub bardziej bezpośrednio związanymi z teatrem. Jestem lalkarzem, co znaczy, że bywam reżyserem, scenografem, scenarzystą, aktorem czy kierowcą, w zależności od tego, czego potrzebują moje lalki.
Ryzykuje Pan prezentowanie sztuki, jako zapis własnego widzenia świata. Na przykład nowatorski Hamlet w Pana wykonaniu okazał się międzynarodowym sukcesem. Jednak nie zawsze sukces jest gwarantowany. Widownia natychmiast wyczuje każdy fałsz i jeśli Panu nie uwierzy, bez mrugnięcia okiem wyda druzgocącą recenzję. W swoim teatrze zdecydował się Pan pełnić na scenie jedynie niezbędną, podrzędną, użytkową rolę. Czy warto działać niestandardowo?
Tutaj chyba nie ma standardów. Faktem jest, że im bardziej pomysł jest ryzykowny, to tym cieplej jest później odbierany. Zakładam, że jeśli czuje się emocje i jakiś rodzaj pasji przy pracy, wtedy nie ma znaczenia, czy czas, środki, siły włożone w spektakl w jakiś sposób się zwrócą.
Uważam, że uprawiam teatr znacznie bardziej tradycyjny niż np. teatr instytucjonalny, który ma przykładowo 150 lat tradycji (a naprawdę 70). Teatr, który ja uprawiam ma kilka tysięcy lat tradycji i tylko wydaje się być progresywnym. Lalkarz, który w średniowieczu zza parawanu grał marionetkami, wywoływał dokładnie takie samo wrażenie, które ja teraz wywołuję np. lalkami podwodnymi. Dawniej chowano się za parawanem, który równocześnie pełnił funkcję kadrowania obrazu, aby wywołać wrażenie niezależności ruchu lalki. Z braku światła elektrycznego trzeba było inaczej skupić uwagę widza. Teraz, gdy chcę skoncentrować uwagę na lalce, puszczam na nią światło, dlatego parawan jest mi niepotrzebny. Oczywiście dawniej dochodziła też sprawa obyczajowa. Lalkarze byli piętnowani społecznie, dlatego używali masek i innych sposobów maskowania się, na przykład makijażu. Dziś makijaż pełni inną funkcję, bardziej estetyczną – podkreśla postać.
Nie czuję się awangardowy, raczej „osobny”, gdyż jest naprawdę niewielu lalkarzy uprawiających w ten sposób ten zawód.
Czy swoim teatrem chce Pan zabierać głos w tzw. dyskusji publicznej? Nie politycznej, ale dotyczącej życia społecznego?
Rozwiązuję to w sposób, na jaki mogę sobie pozwolić uprawiając ten zawód. Dysponuję prostymi środkami mogącymi wyrazić relacje człowiek – przedmiot, przedmiot – człowiek. Jeśli zauważę, że pośród przedmiotów i materii, którymi się zajmuję występują problemy analogiczne do problemów ludzkich, to wtedy jest o tym w sztuce. Zapominamy, że istniejemy w ścisłych relacjach z przyrodą. Jeśli zauważam problem, to moją formą podjęcia dyskusji jest pokazanie w spektaklu, że inna aktywność może niemal od razu ten problem zniwelować. Na przykład, gdy kogoś boli głowa, nie trzeba w nią walić młotem, bo może wystarczyć podrapanie po stopie, aby ból ustąpił.
Bardzo chętnie grywam w specyficznych miejscach, np. w więzieniach, oraz dla określonych grup, choćby takich, które nigdy nie miały do czynienia z teatrem.
Oczywiście, jeśli polityka ingerowałaby w moje sprawy, też bym zareagował.
Przygotował Pan do Tuchowa jedyny w swoim rodzaju spektakl, który jest w konwencji chińskiego teatru cieni. Proszę powiedzieć, czego mamy się spodziewać?
Do tradycji lalkarskiej należy wprowadzanie do przedstawień elementów lokalnych. Dawniej lalkarze przyjeżdżali do danego regionu dwa dni przed spektaklem, robili rozpoznanie lokalnych realiów a potem w sztuce do postaci tradycyjnych, których używali jako głównych bohaterów, dołączali elementy miejscowe typu charakterystyczna ułomność, tusza czy zidiociała osoba. Dzięki temu ludzie widzieli swoje problemy.
Podobnie jest tutaj. Sztuka „Genesis” mówi o powstawaniu świata. Elementem lokalnym jest sowa, której postać została wpleciona w przedstawienie o charakterze uniwersalnym. Ponieważ powstanie świata jest pokazane za pomocą teatru cieni, to sowa, która żyje nocą, w świetle księżyca też jawi się jako charakterystyczny cień. Sowa jest wprowadzona w inny świat i przedstawienie już istniejące, które pod jej wpływem zmieniają się.
Wiemy, że angażuje się Pan w działalność pedagogiczną. Czy zaplanowane warsztaty teatralne dla młodzieży, które też będą skupione na teatrze cieni, mają głębszą wartość?
Warsztaty są organizowane przy okazji spektakli. Wiadomo, że teatr ma kulisy a ciekawscy chcą tam zajrzeć. Nie ma powodu, żeby to ukrywać. Dawniej nie funkcjonowało coś takiego, jak warsztaty teatralne, gdyż „warsztat” to była najbardziej strzeżona część pracy artysty, szukającego własnych, jedynych patentów. Teraz jest wręcz odwrotnie. Nie trzeba się obawiać, że ktoś przywłaszczy cudzą formę, bo wiadomo, że pewnych rzeczy nie da się zrobić tak samo. Bardzo by mi było miło, gdyby ktoś zrobił sztukę w technice, którą uprawiam.
Praca z młodzieżą jest po to, aby uruchomić w nich to, co zatracili w wieku około 7 – 9 lat, czyli szczerą wrażliwość na materiał, bryłę, kolor, gdyż wpływ świata i mediów przejął dominację nad tymi cechami.
Ponadto pokazuję młodzieży, że twórczość również może być zawodem.
W branżowym, teatralnym świecie ma Pan opinię człowieka instytucji. Teatr, działalność pedagogiczna, fundacja, festiwal…
W tym roku miała miejsce już VIII edycja festiwalu lalkarskiego „Święto Głupców”, który odbywa się zimową porą na rynku Starego Miasta oraz w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie. Mimo olbrzymich cięć finansowych na kulturę w stolicy, festiwal nadal uzyskuje wsparcie.
Obecnie wiele ciekawych wydarzeń ma miejsce w małych miastach. Z prawdziwą przyjemnością w nich grywam, gdyż widownia jest wspaniała, oczekująca.
Ostatnio ludzie teatru jednoczyli się we wspólnym proteście pt. „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem”. Chodzi o to, aby dyrektorów artystycznych w teatrach nie zastępowali menedżerowie. Jaki jest Pana stosunek do tej sprawy?
Chętnie zrobiłbym może nie odwrotny, ale inny protest. Tutaj problem postawiony jest na głowie, ponieważ w kulturze za dużo pieniędzy marnuje się nie na kulturę. Całkowite pomijanie sfery komercyjnej jest błędem. Jednak robienie teatru „pod projekty unijne” czy miejskie zamówienia, które narzucają temat i ramy, ujmuje mu wartości artystycznej, niezależnie od tego czy i kto jest dyrektorem lub menedżerem.
Zarówno teatr Moliera, jak też Szekspira, nigdy nie miały więcej niż 6 -7 aktorów. Nie miałbym nic przeciwko temu, aby ograniczyć ilość etatów w teatrze do dziewięciu osób, w tym sześciu aktorów. Jeśli powód artystyczny jest mocny, zawsze można znaleźć dodatkowych aktorów. Sztuki wieloobsadowe powstają, aby dać zajęcie wszystkim aktorom, a nie dlatego, że jest dobra sztuka.
Czy może Pan zdradzić plany na najbliższą przyszłość?
Plany są, nawet lokalne. Przygotowuję adaptację Szwejka do teatru w Tarnowie. Perspektywa przebywania przez parę miesięcy na miejscu jest bardzo miła. Oczywiście będę miał wyjazdy na przedstawienia, choćby na Zamek Królewski w Warszawie.
Na szczęście telefon w sprawach zawodowych nie milczy.
Z Adamem Walnym, aktorem teatru lalek rozmawiała Elżbieta Moździerz
Tuchów 23 VIII 2012
Lalek Akademii Teatralnej w Warszawie.
Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
W roku 1999 założył „Walny – Teatr”.
Założyciel fundacji „Instytut Sztuki Lalkarskiej i Teatru Przedmiotu”.
Pomysłodawca festiwalu „Święto Głupców”, który od 2006 roku odbywa się w Warszawie.
Liczne nagrody na krajowych i międzynarodowych festiwalach teatrów lalek. Odznaczony medalem
„Zasłużony dla kultury polskiej”.
Współpracuje z wieloma teatrami i artystami krajowymi i zagranicznymi.
Od kilku lat mieszka w Ryglicach.